Jakiś czas temu zafascynował mnie sutasz a ponieważ w naszym sklepie odbywały się kursy stwierdziłam, że ja też muszę się tego nauczyć. Lubię igłę z nitką i wydawało mi się, że łatwo pójdzie więc z odwagą podeszłam do tematu. Faktycznie, bać się nie ma czego, ale nie da się zrobić ładnej rzeczy „na kolanie”. Trzeba dużo cierpliwości i wprawy żeby się te sznureczki równo ułożyły. Cierpliwość mam, a żeby nabrać wprawy… tak sobie myślę, że pięćdziesiąty to już ma szanse być idealny. Ten jest chyba czwarty jaki zrobiłam. Robiłam go prawie cały dzień. Idealny nie jest, ale włożyłam w niego bardzo dużo serca. Kamień to barwiony howlit, jak tylko go zobaczyłam to od razu wiedziałam, że będzie dla naszej Marty. Wtedy jeszcze nie umiałam szyć sutaszy i musiał trochę poczekać. Oprawa jest z czarnego i srebrnego sznurka i drobnych różowych koralików przypominających perełki. To pierwszy metaliczny sutasz jaki szyłam i chyba na długo ostatni bo szyje się paskudnie.
/120604-004/
